Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom I 064.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

załzawioną, włóczącą się po ugorach na wietrze. Powtóre, że nie czuje nienawiści do nikogo na świecie, ale całą duszą walczyłby z niesprawiedliwością, kędy się jeno gnieździ — w sercach ludzkich, czy na obłokach.
Tu się odnalazł w sobie, jakim był, i uwierzył w to skwapliwie, odkładając przemyślenie na inszy, sposobniejszy czas. Uciecha z wynalazku napełniła serce jego pewnością większą, uspokoiła złe siły, buntujące się przeciw wojującej duszy... Tak musi być! — pomyślał. I uczuł się zespolonym z armią wielką, której nie zna, ani znał nie będzie. A choć tu jest sam jeden — tam muszą być insi... Gdzie są, to nie umiałby słowami określić. Tam — daleko — na świecie — na szerokim świecie... Czuł ich tam poza sobą — i siły mu rosły. Duma, siostrzyca jego zmarła, dotknęła dłonią czoła jego; aże się wstrząsnął. Jakieś przypomnienie dalekie wychyliło się, jak cień spoza grobu, i znikło... Co to mogło być?... Szedł, jak w sennej gorączce. Nie wiedział prawie, dokąd idzie. A mrok już za nim postępował. Kto wie, jak długo tak szedł.
— Napadnie czasem człowieka — pomyślał — pojmie duszę i tak wodzi, jak pijanego we mgle...
Żal mu się zrobiło tego dnia i czasu, gdy odwrócił się i obaczył mrok za sobą idący, ale wnet poznał, że się myli, żałując tych chwil,