Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom I 069.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

wytłomaczyć. Wiedział przecie dobrze, że w chwilach wieczornego zadumania, kiedy oczy utopi w nieprzejrzanym mroku, jakiś tajemny robak wkrada mu się w duszę i podgryza niewidomie moc, zatruwa siłę i czyni w sercu jego cmentarz, na którym grzebie to, co przez dzień żyło. I czuł, że w takich chwilach coś w nim się odzywa, coś, co we dnie drzemało zgłuszone hałasem, a dusza poczyna się, jak ptak, trzepotać, bić o ściany słabemi skrzydłami i wyrywać się do tej pustki, która wiedzie w nieznane, dalekie... Co to może być? Sam już nie wiedział, jak sobie tłómaczyć: skąd to przychodzi, gdzie się to podziewa. Może przynosi noc, a płoszy słonko. Ta noc, co świat zapełnia strachami — to słonko, co strachy wygania...
Potarł czoło swe dłonią i uczuł, że jest rozpalone.
— Za dużo na jeden dzień — pomyślał. — Może sie różnie przezdawać.
Obejrzał się jeszcze na wieś, pozostawioną w dole, skąd patrzyła ku niemu czarno-wełnista noc migotliwemi światełkami okien, i przyspieszył kroku, by dojść do chałupy schowanej pod Groniem, nim się doznaku zczernią pola, nim się niebo zmrokczy na zachodzie, gdzie jeszcze cień od zorzy słonecznej błądzi i, szukając rodzicielki, co za słońcem zbiegła, spogląda: to na ziemię, to pod skrzydła chmur.