Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom I 071.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Jasiu! — ozwał się półgłosem. — Czemu ty uciekasz?
Zaszeleściały wiszące ponad ziemią liście i stanął przed nim człowieczek nieduży.
— To ja... — szepnął nieśmiało.
— Wiem... Czego sie boisz?
— Myślałech, że to szwagier wasz nadjechał z lasu... Bo ja, wiecie, niechcęcy, przechodząc, z ciekawości zajrzał. A ludziom mogłoby sie zdawać, że ja...
— Nie sprawiaj sie przedemną — przerwał Franek, kładąc dłoń na jego ramieniu.
Stali obok siebie długo, nie mówiąc nic; nareszcie Franek uczynił krok przed siebie i poprosił zwyczajnym głosem:
— Chodź do izby...
— O nie, nie, nie! — zaląkł się. — Darujcie, ale nie mam czasu. Cały dzień zbawiłech przy robocie, od samego rana, od świtu. Robi sie ludziom to i owo, i zejdzie do nocy. Tatuś w chałupie oczekują, trza iść, zaśpiewać jaką pieśnię, bo im sie ta cnie... Ja, wicie, zawdy śpiewajęcy żyję, nieprzymierzając: ten kos, co po lesie gwizda.
Mówił nerwowo, zalewając gwarę gorączką wielką, szklącą się w oczach migotliwie, jak rosa o mroku.
Nie namawiał go już Franek.
— Skoro nie masz czasu...