Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom I 075.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

nadjechał, a mała siostrzenica spała już oddawna na maminej pościeli w izdebce.
Powieczerzawszy, niedługo siedzieli, bo siostrę nadlatywał sen. Poszła do izdebki, a Franek wyjął z półki świecę, zapalił i, rozciągnąwszy się na równej słomie, sięgnął po książkę na ławę za łóżko, bo zwykł był czytać o tym czasie, kiedy wszystko spało.
Nie mógł jednak tym razem przykuć uwagi do czerniących się przed oczyma rządków. Myśli chodziły samopas i nie dały się pozganiać żadnym sposobem; a gdy przystrzegł się na nie, by je pasterskim przykazem zegnać w jeden kerdel, rozpierzchły się pomiędzy drzewa o dziwacznie poskręcanych konarach, lub furgnęły, jak stada ptactwa na jesieni, kiedy się je, obsiadłe na ugorze, znienacka podejdzie.
Nie mógł sobie dać rady z temi latawcami. Za krótki czas obleciały powrotnie cały dzień, przeżyty od rana, i zawracały zwolna, kołując nad każdą chwilą czynu, jak te zgłodniałe orlęta, zataczające kręgi coraz większe nad miejscem wypatrzonem z góry.
Przeżywał wszystko powtórnie, w gorączce daleko większej. Był w gromadzie u wójta, ścierał się zajadle, nie ustępując ani skiby ze swojego świata. Potem z Hanką się spotkał, ze swoją Hanusią. Droższą mu teraz jeszcze była, niż tam, przy tym sadzie. Wyciągała do niego