Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom I 079.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

drugą. Zajął je i pognał po za izbę na starą koniczynę.
Szły przed nim wolno siwe owce stare, córki ich wybiegały raźniej, potrząsając kędziorami skręconej wełny, a jagnięta bawiły się przeskakiwaniem płotów, których nie było. Gdy stanęły na zagonie ściętej koniczyny, nie odrazu chwyciły się paszy, lecz pozierały po sobie, z niedowierzaniem oglądając się na Franka, czy ich dalej nie popędzi, czy to rzeczywiście dla nich ta przednia strawa, o której nieraz myślą na ugorze, jak o czemś bardzo słonem; bo u nich sól — to kwiat słodyczny smaku. A widząc, że ten wielki pasterz jest na nie łaskawy i nie myśli gnać ich dalej na ugorne pustki, pomyślały, że dziś musi być wielkie święto, dzień, w którym wszystko wolno, i roześmiały im się oczy weselem szczęścia. Wartko też, by nie utracić dobrej chwili, rozbiegły się i poczęły skubać listki, omoczone rosą. W początku rwały skraja, nawet razem z trawą; potem już, rozwydrzone, ostawiały inne liście prócz koniczynnych; nakoniec i to im się sprzykrzyło; wybierały tylko duże listki, pomijając mniejsze.
Stał przy nich Franek, bez odzienia prawie, i nie czuł porannego chłodu, lecz rzeźwe drganie krynicznych strumieni we wszystkich splotach żył. Czuł w sobie siłę, moc potężną życia,