Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom I 082.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

słońce wstaje, kiedy ziemia przeciera oczy, wilgotne od błyszczących ros, a one iskrzą się, jak blaski przecudnych kamieni.
Spojrzał w roztoki zagłębione... Obaczył jasne smugi, niby miotły ogniste związanych promieni, jak rozmiatają mgły obsiadłe nad wodą i rozgarniają mrok płowy, kosmaty, który cofa się przed niemi, przypada w rozpadliny wązkie, a znaleziony, mknie chyłkiem popod strome urwiska, czai się i posuwa ku lasowi, gdzie ma ojczysty, ciemny gmach — smrekowe świątynie... Obaczył sady ozłocone, jak wieńcami, przetykanymi czerwienią, otoczyły osiedla odymione... Obaczył drzewa jesionowe, osiadłe na kępach, zagony wązkie, zbożem tkane, przeróżną zielenią, która się mieni za podmuchem pieszczącego wiatru, niby równe zwierciadło stawu zielonego, załamujące światło żywe taflami złotemi. A gdy szedł wolno znużonem od blasku okiem przez sine pola, zdało mu się, że widzi, jak promienie słoneczne czeszą złotym grzebieniem zadzierzysty len.
— Cudny ten świat! — pomyślał. — Przepiękne jego malowanie... Kto je rozumie? Kto je widzi? Ani jeden człek...
Obejrzał się po całej wsi. Nikogo.
— Pochowali się w tych norach swoich, jak podziemne krety. Przywykli do tej ziemi, grze-