Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom I 092.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Słów nie miał na oburzenie targające piersią. Już mu piaskiem stanęło w gardle to piwniczne życie.
— Dusze tu rosną, jak te naci ziemniaczane, blade. Wilgoć trująca ich podkładem, dusznota powietrzem. A wywieść je na słońce, to się skurczą i poschną, jak osty. Oczy zamkną przed światłem, powiadając, że ich piecze; poślepną doznaku... Różne, widać, bywa szczęście, jak różni ludzie na tej ziemi. Ptakowi i w kościele niebardzo wesoło, a niejakiemu stworzeniu i w chlewie dobrze. Od przywyku zależy, a i od natury.
Może jego natura taka insza, chora. A ludzie tacy sami, jakich Pan Bóg stworzył?... Dumał nad tem, nie mogąc dojść pamięcią początku owego, kiedy to myśli poczęły go wodzić ścieżkami nieudeptanemi przez ludzi. Dawno to musiało być, może wonczas, kiedy szkoły opuścił z przymusu, bo z cichych rozgoryczeń codziennego życia długo strzelały iskry w jego serce, zanim ogień rozgorzał i powstało piekło całe nieznanych udręczeń.
Szwagier siedzący naprzeciw niego, najspokojniej oprawiał płaszcz, przyszywając nową łatę na starej. Niekiedy, nawłócząc igłę, mrużył lewe oko, a prawem pozierał na Franka, jakby się dziwił, że ktoś może siedzieć popróżnicy, kiedy on szyje.