Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom I 095.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

wszystkim. Wtedy stanął nad pochylonym nizko Jędrkiem i odezwał się:
— To tak, szwagrze... Musimy sie zastanowić, jak dalej żyć. Bo trudno. Razem nieporada. Zresztą sami wiecie o tem...
Szwagier wypatrzył się nań, otwierając usta, jak człowiek zaskoczony nagłą niespodzianką.
— Jak to niby myślisz — odrzekł — bo ja nie pojmuję... Czy nam to źle?
— Daleko lepiej bedzie, jak sie rozłączymy...
— Franek! — skoczyła Zośka, rzucając robotę pilną. — Co ci też wpadło do głowy? Przeżegnajże sie krzyżem świętym i proś Boga o lepszy rozum... Wicie wy ludzie! O rozłączaniu bedzie gadał... Czy nas to tak dużo? Nie możemy sie pomieścić w jednej chałupie, czy co? W inszych piętnaścioro narodu mieszka, abo więcej... a nie ciasno im. Czy nam brak czego? Bieda jaka? Nie mamy co jeść? Inszych bieda rozgania po dalekim świecie, a przecie sie garną ku sobie, jak te ptaki wyrzucone z gniazda... Franuś! Bracie kochany... Czy my to nie z jednej matki, nie z jednego ojca? Upamiętaj sie przecie i nie rób mi krzywdy...
Mówiąc to zapłakała serdecznie, jak dziecko, a w nim tajało serce prędko, jak wiosenny śnieg.
— Przecie ona mnie lubi szczerze i prawdziwie kocha...