Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom I 104.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

same między sobą, jak na to szczęście nadszedł Rakoczy i zaczął im prać w oczy niesłychane rzeczy!... Podrętwieli doznaku — powiada — i oniemieli do krzty; aże potem, po chwili, skoro ich ostawił samych, przyszli do siebie i uradzili nie dopuścić do żadnej odmiany. A ja wiem z drugiej strony, że to bajtki; bo uradzili zgodnie usunąć sie na bok, niech młodzi idą i gazdują, kiedy mają siły zdrowe i moc potemu.
— Czy to prawda, bracie — spytała Zośka zalękniona — żeś ty tam był i tak dowodził akuratnie, jak powiadają?
— Ale nie wierzcie! — zabiegł Błażej. — Bo to wszystko bajtki ludzkie, wierutne kłamstwo! Przecie widzicie, że brat siedzi spokojnie na ławie, i ani mu sie śni mieszać w te przeklęte jarmarki. Woli on o czem inszem myśleć, niż o zadzieraniu z ludźmi, abo ich naprawie. A tu już udali, wiecie, że z rodami wojuje, że dniami i nocami pomiędzy ludem chodzi, że chciałby ostać posłem, i djabeł wie, co nie wymyślili jeszcze! Zwyczajnie ludzie, nieumiejący o niczem gadać, ba ino o ludziach. A kto dalej od nich siedzi, tem więcej o nim idzie gwary.
Popatrzył na Rakoczego i czekał na to, co on powie. A widząc, że nie myśli nijak odpowiadać, poradził się chytrości i zaszedł z drugiej strony:
— Dyćby dobrze było i nieźle, jakby naród