Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom I 120.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ani sie nie dziw! — odszepnęła Zośka. — Bo on już taką ma naturę zmienną.
— Jak wiater, co sie prędko zmienia...
— Doznaku tak.
— Którędyż mamy iść? — spytała Hanka, odwracając się, bo wybiegła naprzód, i patrzyła na Franka w oczekiwaniu, jakby chciała powiedzieć, że on tu ma prawo do rozkazywania, więcej nikt.
— Którędy chcecie — rzekł Rakoczy. — Możemy iść dwojako... Abo przez Turbacz, potem na Kotlarkę, skąd już zejdziemy prosto na Nowy Targ...
— To zadaleko!
— Albo przez Tobołów, do Klikuszowej, co jest dużo krócej.
— Zróbmy tak! — przerwała Zośka. — Idźmy teraz krótszą drogą, bo już noc za nami, a napowrót możemy iść przez miasto i przez hańte wierchy...
— Słusznie! — poparła Honorka. — Siostra dobrze radzi. Zapadłaby nas noc na samych wierchach, cóżbyśmy wtedy poczęli? A tak, za wideka jeszcze zajdziemy do chałup i postaramy sie o nocleg.
Głosy za krótszą drogą przeważyły, bo i w oczach Hanki widać było chęć poparcia towarzyszek swoich.