Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom I 123.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Tatary, o jednem oku... Kiedy wpadły do Krakowa, to nie zastały nikogo, ino starego dziadka, też o jednem oku, co go zbawiło od śmierci, bo myślały, wiecie, że to swój... Pytają sie go: «Kany wasza królowa, Kinga?» Bo ją tak przezwali. A on nie odrzekł nic, ino zerknął mimowolnie tem okiem ku Wiśle... Aha! — pomyślały se — toś tam... — I puściły sie za nią na oślep w tę stronę. Rzeka, nie rzeka — góra i nie góra — aż dojrzały ją zdaleka, jak uciekała ku Węgrom, bo ociec jej podówczas na Węgrach panował. Ale i ona ich dojrzała. Myśli: co tu robić? Skrzydeł nima, coby furgnąć i uciec powietrzem... W rozpaczy wielkiej załamała ręce i wyrwała pasmo włosów, jak białą garstkę lnu, a wiater podjął i rozwiał po ziemi, a z onych włosów wyrósł las ogromny — niedawne lasy gorzeckie. Wstrzymało ich to, ale nie tak długo, żeby ona tymczasem mogła do Węgier dojść. Byli już blizko, kiedy dziwnym trafem opadła jej przepaska, którą się opasowała, a z tej przepaski błękitnej — Dunajec... Zanim Tatary przeszły, już była daleko. Aleby ją i tak były napewno dognały, ino że już przy granicy rozplątały sie jej włosy — grzebień z nich wypadł — a z grzebienia... wiecie co?... no Tatry! Tu już Tatary stanęły, jak głupie i musiały sie wrócić bez niczego.
— Ładna bajka! — poszepnął Rakoczy, który