Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom I 126.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Uśmiechał się, jak człowiek, który przywykł żartami odpowiadać, i rad był temu, że go nie minęli.
— Pewnie na odpust do Ludźmierza... bo kanyżby inędy?
Nawet się już nie pytał, ale kazał pasterzowi skoczyć do stodoły i narzucać na boisko łońskiej słomy drobnej dla Franka na posłanie, a dla niewiast polannego siana, jako, że młode i do pościeli twardej nienawykłe. Pasterz w mig się uwinął i wrócił do izby, powiadając, że pościel gotowa. Powstali na to z ław, ale gazda zmusił ich do siedzenia, mówiąc, że jeszcze czas na spanie, że ino kazał wcześniej słomę przygotować, bo potem pasterz uśnie i nie miałby kto.
— Wieczerzać musicie z nami, to nic nie pomoże. Nie pomoże «Święty Boże» — dodał żartobliwie i jął ich bawić powiastkami, żeby im się nie cnęło czekać do wieczerzy; a służącą przynaglał, żeby warzyła prędko to warzywo i pilnowała ognia na nalepie.
— Bo u mnie nima gospodyni — prawił — ani swojego dziecka. Człek ostał sam na świecie, jak ten janioł boży. Aby zeżyć to życie, niech sie ta już tak wlecze...
I opowiadał, jakie to nieszczęścia zwalały się na jego głowę, a on wszystko znosił cierpliwie do ostatka. Nareszcie przewaliły się te chmury ciężkie i już od paru lat nic mu nie zasłaniało