Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom I 143.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

prostują się po odejściu burzy i otrzepują rosy z ociężałych liści — tak ludzie wolno powstawali z ziemi, otrzepując proch z odzienia swego.
Nabożeństwo się skończyło.
Rakoczy ruszył z falą, płynącą do furtki cmentarza, cudem wydostał się na zewnątrz i stanął z boku, by módz widzieć każdego z wychodzących i zatrzymać niewiasty swoje, skoro wyjdą. Ale to niełatwo było zatrzymać śledzące oko na każdym z osobna; ludzie bowiem kłębili się i kotłowali w ścisku, wyżsi plecyma zasłaniali niższych, niewiastom ledwie czubki głów i chustek było widać; ginęły w tłumie, i czasem tylko zamigotały chustki ich jaskrawsze, jak potracone jaskry w leśnej młace, zarosłej gibrzyną ciemną, podobną kołyszącym się wysoko pręciom.
Większa część narodu wyszła i rozsypała się po kamieńcu. Rakoczy niewiast swoich nie zobaczył. Niecierpliwość go żarła, nie mógł już ustać na miejscu, bo mu się zdawało, że przeszły i na niego czekają pewnie kanyindziej. Poszedł więc po kamieńcu, daleko swobodniej, bo się lud przerzedził znacznie, i patrzał dookoła, wypatrywał pilnie, czy której z nich nie dojrzy między niewiastami. Ale same obce twarze napotykał w tłumie. Gniewało go to więcej, niż trapiło.
— One tu przecie muszą wyjść. Nieporada,