Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom I 157.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

przez to, że ich nic nie osłaniało, i widać było wzdłuż całą dolinę, z której wyrosły. Zalewało ją słońce od zachodu; stała się jasną, przeraźliwie białą; białość ta nużyła oczy, rozleniwiała myśli patrzącego.
Chętniej i dłużej spoglądał naprzeciw, na ziemię spiską. Ta chowała się przed słońcem w cieniu wysokich Tatr i miała piękności nowe, których był nie widział. Poznał zaraz, że te sterczące skały nad Dunajcem, to nic innego, ino Czorsztyn. A te czerwone mury, to Niedzica. Przyzierał im się długo i uważnie, zanim je stracił.
— Widziały one, te mury, niemało... Wydzwoniłyby długie historje. A taką pustką stoją dziś, jak cmentarz, który pochował wieki. Tak... Powoli wszystko się rozpada. Skały wietrzeją, żelazo się kruszy... Czemże mocniejszy jest człowiek?
Szedł w ciężkiem przygnębieniu i nie wnet opamiętał się, aż stanął na Ramieniu starego Turbacza. Obejrzał się na zachód — słońce już było nizko. Przyspieszył kroku, niezadługo wszedł na wązką Szyję i miał zejść na polanę niższą, zkąd wiodła droga do roztok. Na skręcie rozglądnął się i stanął zdziwiony. Nigdy tu jeszcze nie był i nie widział, że Czoło tak nizko siedzi, prawie równo z Ramieniem.