Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom I 161.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

A sam poszedł do owczarni i wybrał barana, którego już od wiosny trapiły motylice. Przyprowadził go do izby, dał mu jeszcze soli, a potem powiązał mocno i własną ręką krtań poderznął. Wnet go rozodział ze skóry i począł krajać wnętrzności. Mówił przytem do Błażeja, który mu pomagał:
— Patrzcie, jakie zdrowe płuca. Mógłby jeszcze pożyć lat niemało...
A Błażej, przytakując, powtarzał nieustannie:
— Hej!
— Ino wątroba ladaco. Wicie, jakie strzępy... Poprzegryzały doznaku. Niedługo by on chodził po ugorach.
Błażej też począł powątpiewać, czyby mógł dożyć do jesieni.
I tak dumali nad nim oba, rachując mu życie. Wreszcie zdecydowali jedno: że mógłby żyć, gdyby go nie zarżnęli.
Po ukończeniu roboty zapytał Suhaj Błażeja:
— Pójdziecie jutro na sumę?
— Dlaczego nie? Jak trza bedzie...
— To idźcie. Rozejrzyjcie sie między ludźmi i uważcie: Komu powiedzieć można, to powiecie, a komu nie, to...
— Ja już wiem. Mnie nie trza dużo gadać.
— Ino rodowych a letnich żeby sie zeszło jaknajwięcej...
— Ja ich ta już dopilnuję...