Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom I 162.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Zebrał się, stanął przy drzwiach i pozierał na barana, który wisiał w kącie. Suhaj się wnetki pomiarkował.
— Idziecie już? — spytał. Zaczkajcież, weźmiecie se łeb na święto...
— O, nie starajcie sie...
— Jakżeby zaś było? Pomagaliście przy zabiciu...
Podał mu łeb z kąta. Błażej myślał, że choć nogę dostanie, abo plecy... Ale dziękował głośno i przyrzekał wdzięczność aż do śmierci.
— A nie zabaczcie o jutrze!
— O, nie zabaczę!
Suhaj zabrał się spokojnie do dalszych przygotowań.
Nazajutrz, o tym czasie, kiedy Franek szukał Hanki po ludźmierskim rynku, w chałupie Suhajowej było pełno ludzi. Naschodzili się, jak zwyczajnie, do wójta, przy święcie, a nawet i niezwyczajnie dużo ich przybyło. Każdy znalazł jakiś powód swojej obecności, którym się przechwalał głośno, by wszyscy słyszeli. Gwary było, co niemiara, aż izba dudniała. Suhaj był taki przystępny, jak w wilię wyboru wójta. Gadał z każdym, kto przyszedł — bogaty, czy biedny — choć, prawdę powiedziawszy, komorników tu nie było, ba sami gazdowie.
Skoro już nikt więcej nie myślał przyjść, a nieprzyjemni oczom wójta pozabierali się