Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom I 166.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

ciec nie obaczył jej aż rano. Zauważył odrazu, że się odmieniła; zmizerniała na twarzy i przybladła nieco. Widocznie droga ciężka tak ją utrudziła. Powoli też zauważył, że i w naturze jej zaszła niemała odmiana. Ani się popróżnicy nie śmieje, jak dawniej, ani ojcu nie dokucza — nic, ino swojej roboty pilnuje i słowa niepotrzebnego nie powie.
— Co to, widzicie — dumał — jeden odpust może. Odmieni człeka doznaku na lepsze. Musiała pewnie być u jakiego ciekawego księdza do spowiedzi i ten jej nakładł w uszy: Tak a tak, powiada, ojca swojego szanuj... Ono ta czasem, jak sie trafi, to i ksiądz nie najgorszy.
Miał się ją o Franka spytać, ale dał spokój, bo się obawiał, że ją może drasnąć jakiem słowem i odmienić znowu całkiem... leć-że ta na odpust! A tak bardzo był z niej rad i często przegadywał do niej. Mijały dni pogodne, bez dużej odmiany.
A po wsi szło... Jak woda, gdy ją wiatr pomąci w stawie, tak bulgotało. Aż głucho było od gwary naokół, takie szły fale wieści. Rozpowiadali jedni drugim o Suhajowych zabiegach, o tem, jak naspraszał gazdów, karmił ich i poił, aby ino mieć oparcie, gdy wybory przyjdą. A insi znów inaczej powiadali: że Suhaj, zmordowany latami i pracą, pragnął złożyć z ramion swoich to ciężkie jarzmo wójtowania. Jedynie