Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom I 173.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

wuje się jego mocy wielkiej. Ale się zawiódł, bo ona przeoczyła, widać, jego śmiałość, a baczy ino o despecie, jaki się jej rodowi stał z jego przyczyny. To go bolało, gdy mówił:
— Tak, trza mi było stanąć zdala i nie mieszać sie w to piekło. Ale człowiek nie poradzi, jak naremność porwie. Najlepiej, żebyś między ludzi nie szedł... Nie stałoby się dużo rzeczy, których potem żałuj...
Przestał mówić, a ona wpatrzyła się w niego z uwagą, jakby dalsze myśli chciała poznać, i powiedziała z naciskiem, by słyszał:
— Ja ta zaś nigdy nie żałuję...
Zrozumiał słowa jej odrazu, podniósł ściężałą od zamyśleń głowę i długo patrzał w jej oczy. Żal, jak mroczny cień o wschodzie słońca, ustępował szybko przed promieniami jej spojrzeń i chował się w najskrytsze kąty jego serca. Natomiast południowe gorąco uczucia wiało, jak podmuch wonnych traw, na jego zmysły. Wnet już nie baczył nic po za nią. Wyciągnął rękę po jej dłoń i szepnął tkliwie:
— Hanuś... ty wiesz, żeś moją?
— Nie wiem... — odrzekła z naiwnością, patrząc ku niemu uśmiechem z po za zsuniętych na dół rzęs.
— Najdroższą moją żoną! — powtórzył.
— A kiedyż mnie tak ludzie nazwią?