Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom I 194.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Czy ja wiem! Jakaś zmora wściekła. A najprędzy wtedy przyjdzie, jak se o niej zbaczę...
— O kim powiadacie, ojcze?
— O niebożyczce...
Ustał jeszcze chwilę, ustał, wreszcie się pożegnał.
— Trza iść na jaz, może sie co złapi...
— A słuchajcież — ozwał się za nim Franek. — Jakby was bieda przycisnęła mocno, to mnie patrzcie, może co poradzę...
— Biedy sie już nie lękam, moiściewy, niczego sie już na świecie nie boję... Ale za dobre słowo dziękuję. Ostańcie z Bogiem.
I poszedł. Rakoczy patrzał za nim, dopóki się nie skrył za wikliną. Pomyślał też odrazu, że przy najbliższej okazji poda mu kruch soli. Przecie może tem nie wzgardzi, choć się odzwyczaił.
— Ilu to takich Drozdów jest na bożym świecie...
Stanęły mu przed myślą chaty opuszczone, które wiatr jesienny rozwala — gniazda nadbrzeżne, które woda topi, i gniazda leśne, które deszcz zalewa — krzycząca rozpacz ptaków, którym pisklęta poginęły, i niema rozpacz matek, które biegną ponad wodę, obłędem porywane — cała ta procesya chat bezludnych i ludzi bezdomnych, nad którymi powietrzem leci