Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom I 195.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

płacz żałosny, z rozwianemi włosami, jak płomień na wietrze, a na ziemi, na roli, w przybróździe głębokiej, wije się, jak wąż raniony, wściekła niemoc ludzka... Wszystka nędza rozpaczna tych padolnych stworzeń zaszła mu chmurą przed oczy i stanęła obrazem krzyczącym przed jego myślą rozpłakaną.
Poznał, że jest niewola, której nie ma nazwy, której imienia nigdy nie znał i nie słyszał z ludzi.
— Cóż moje bóle znaczą?
Wobec tych smaganych wiatrem, burzami, ulewą — ujrzał się w polanie jasnej, rozkwitłej swobodą. Wobec tych najemnych istot, które służą okrutnemu, ślepemu gaździe-życiu — ujrzał się juhasem wolnym, uganiającym po halach za stadem niesfornych myśli, które, jak ptactwo nieuczone, rozlatują się po wierchach.
Cóż ja mam za niewolę? Doznaku tak, jakbych usiadł na progu koleby, twarzą do wnętrza zwrócony i począł płakać, że mnie zawarli przemocą, że nie mogę wyjść...
Jasnemi strugami, przeciskając się obok smutków, szło światło w jego duszę. I wprowadzało młode życie, po którym, jak po zbożu bujnem, wiał gorący wiatr.
— Nie dam sie kołysać żalom... Temu żonę pochowano, dom na wodzie stoi — a przecie nie złorzeczy. Mam-ż ja sumienie skarżyć się?