Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom I 210.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

śniej i odrazu, to i wam dużo milej bedzie pracować na swoim.
— No dyć o to, to ta i prawda — mruknął szwagier.
— Nie bedzie wam wsze, jak ta zmora, nad głową wisiało.
Usiadł na ławie. Skoro widział, że uwaga zajęła całą izbę, począł:
— Wspomniałech wam niedawno o zamiarach żeńby. Nie wiedziałech jeszcze wtedy, jak sie to ułoży. Od ojca bowiem dużo zależało: mógł mnie przyjąć, abo nie. Myślałech se różnie. Ale teraz wiem napewno, czego sie mam trzymać. Otoć tak wam powiem, szwagrze: Gruntu nie wymagam, bo wiem, że go i na zbyciu niema. Jeden ledwo tu wyżyje, dwaj musieliby biedować.
— No dyć sprawiedliwie padasz...
— Nie chcę też ukrzywdzać siostry, bo i na drugiej połówce narobiła sie od mała...
— Od dziecka prawie — dorzuciła.
— To też o gruncie nie myślę. Niech ostanie przy was. Ino żądam spłatu z niego, ale odrazu, bez zwłoki, abych miał czem poczynać, nim kany osiędę...
Zatrzymał się i po chwili zadumania wyrzekł:
— Smutno to jest opuszczać ojcowiznę swoją. No, ale darmo! — podniósł głowę. — I jakże myślicie?