Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom I 211.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Nikt nie spieszył z odpowiedzią, bo każde czuło, że to moment ważny, trafiający się raz na jedno życie. Trza się więc długo nad tem zastanowić, zanim się słowo wyrzecze. Zośka stała przy nalepie, z opartą brodą na dłoni; szwagier spoczywał na gnacie i zdawał się być mocno zamyślonym; jedynie mała Marysia nie czuła ważności onej chwili. Włóczyła po izbie mysz na sznurku, przerobioną z lalki, i serdecznie się śmiała, gdy jej kot nie mógł dogonić. Trwało to dość niekrótko. Aż ucnęło się kotowi daremne bieganie — siadł — Marysia, rada nie rada, musiała mysz schować. Wtedy szwagier podniósł głowę, ozwał się pomału:
— No dyć dobrze... Kiedy trza, to trza, to nic nie pomoże. Ale powiadasz pono: «Nim kany osiędę»... To wójt nie myśli cię przyjąć do chałupy, czy jak? Bo niedoznaku rozumiem...
— Eh, co ta o tem gadać! Dość, że spłat mi jest potrzebny i to dziś odrazu.
Z tego wymiarkował szwagier dwie rzeczy: Naprzód, że Suhaj Franka musi nie rad widzieć, i kto wie, czy mu zechce po dobrej woli dać Hankę; powtóre, Franek musi rety potrzebować pieniędzy, skoro tak przenagla. A trzecią myśl już letko wysnuł z dwóch poprzednich: że łatwa będzie z nim ugoda i nie ciężki targ.
Ośmielony tą myślą, przeżegnał się w duchu, by na złą chwilę nie trafić, i zagadnął: