Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom I 226.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

chać znikąd gwaru nadchodzących ludzi. Wtedy podniósł głowę ciężką i powiedział głośno:
— Miałbych wpaść do tego morza... przyczynić się skargą swoją do wesela piekieł? Nie! Choćbych ino kroplą był, to nie chcę! Wolę raczej wszystko stracić...
Zadumał się chwilę i dokończył myślą cichą:
— Moja krzywda ostanie we mnie na wiek wieków. I nikt się o niej nie dowie...
Wstał wolno i, chcąc porachować czas, spojrzał na słońce. Stało na samem południu.
— Co teraz czynić?
Nigdy jeszcze nie znalazł się w takiej próżni wielkiej. Miał takie uczucie, jakby go ktoś uwodził z zawiązanemi oczyma po jarach, debrzach, wertepach, urwiskach, a potem wyprowadził go na przestrzeń pustą, gdzie ani miedzy, ani końca, i rozwiązując mu oczy, powiedział: »Teraz idź, gdzie chcesz«...
— Co czynić?
Daremno myślał, nie mógł nic wydumać. Już się począł zastanawiać nad tem, czy jest na co przydatny światu, gdy sobie przybaczył Hankę, a równocześnie ujrzał Jasia, idącego drogą.
— I ty też do sądu idziesz? — zawołał ku niemu.