Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom I 229.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

idęcy roztoką, jeno z odległych szarych pastwisk dolatywały go echa krzyków niedużych pasterzy. I szło ku niemu łagodną muzyką dalekie, smętne turlikanie owiec.
Za chwilę zbocza poczęły się zwężać. Wchodził do lesistego wąwozu. Na wstępie zaraz owiało go zimno i zapach smrekowych iglic. Wdychał powietrze całą piersią i szedł wolno dalej.
Równa droga wiodła prosto koło samej wody. Roztoczne fale skakały z kamieni, jak rozpędzone rumaki, wstrząsając w górę białemi grzywami zwełnionych, miękkich pian. A szum od ich rozpędu chwiał, jak wiatr, smrekami i głośnym hukiem uderzał o skały.
Za chwilę wąwóz minął, wyszedł na dolinę, gdzie go przywitał spokój wielki, cisza, jak w kościele, gdzie się milczenie modli samo. Życie stąd odeszło — spłynęło roztoką na dół — nie słychać tu już echa gwarnych osad ludzkich.
Ogromną ulgą odetchnął Rakoczy.
— Przecie sie raz straciło...