Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom I 236.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nigdy.
— No to ja was już godzę, kiedy tak... Trzy stówki!
— Zgoda, ino ja se wymówię naprzód coś...
— Nie szkodzi.
— Zdałoby mi sie na żywność...
— Czy wam nie bedą z chałupy donosić?
— Nie, bo nie warto, za daleko, wiecie...
— No, jak już uważacie. To ja sie na was opieram!
— I ja na was.
Podali sobie dłonie prawe i mocno ścisnęli.
— Wy ostajecie jeszcze?
— Ostaję — odrzekł Rakoczy.
— A kanyż sie ujrzymy?
— Ja was ta już najdę...
— No, to ostańcie z Bogiem.
Poszedł prędko, bojąc się, że go noc dogoni. A Rakoczy stał chwilę i spoglądał za nim. Skoro go już stracił z oczu, rozejrzał się wkoło i, wskakując jak chłopiec na pierwszą kupę gruzów, zawołał z bolesnym śmiechem:
— Patrzcie! Mam swoje państwo i swój kraj!

KONIEC TOMU PIERWSZEGO.