Strona:PL Wacław Potocki-Wojna chocimska 147.jpeg

Ta strona została przepisana.

Gdy wezną królewicza naszego za cara
Nie będzie im wadziła; czego znowu razem
Potwierdzą przed swojego Mikuły obrazem.
I uwierzył Żółkiewski i na one miry
Wziąwszy pod pieczęciami nieszczere papiéry
Zwiódł wojsko, sam zwiedziony, i żadnego śladu
Nie zostawił w stolicy nie mając zakładu.
Ztąd prosto szedł do króla i to sobie przyzna,
Co winna krom zazdrości przyznać mu ojczyzna,
Że narody szerokie, które z samą dziczą
Nieużytéj natury z północy graniczą,
Gdzie strasznéj monarchiéj ogromna machina
Światu grozi, pod nogi rzucił jego syna.
Nie przez ogień, nie przez miecz, ani przez podarki,
Rozumem osiadł twarde tamtych ludzi karki.
Wtém wyjmuje od boku z kamchy szczerozłotéj
Ujęte pieczęciami moskiewskie hramoty
I odda z winszowaniem i już mu się marzy,
Że nasz carem królewicz w Moskwie gospodarzy.
I mogło było być co z tego, lecz złe rady
Trzy lata u smoleńskiéj te rzeczy osady
Trzymały, a Moskwa téż tymczasem nasz głupi
Kredyt rada do czasu Smoleńskiem okupi,
Nim Władysław do pompy aparaty zbierze,
Nim żołnierzów, tamtecznéj nie ufając wierze.
Moskwa siodła pozbywszy i z węża zanadrze
Uwolniwszy, do góry twardy ogon zadrze,
Grzywę jeży; nie tylko siodłać się już nie da,
Ale wierzga, co gorsza już nam odpowieda;
A my wiersze piszemy, a my się już sadzim
W koncepty, królewicza do Moskwy prowadzim.
Płacze Zygmunt żegnając długiego terminu
Widzenia się, żałuje po swym miłym synu,
Aleć go rychło Pan Bóg w tym żalu pocieszył,
Gdy się nazad do niego Władysław pośpieszył.
Moskwa się niecnotliwa z naszéj wiary śmieje,
I tak wiatrem nadziane puknęły nadzieje.
Lecz nie zgoła bez pomsty w tym narodzie znacznéj,
Gdzie swego dowiódł męztwa odważny Sajdaczny;
Spalił Jelsko obronne; téjże znak usługi
Dał, dobywszy i zamku i miasta Kaługi,
Zkąd inszy wszyscy sławę, on przy sławie liczy
Całość swego żołnierza, sowite zdobyczy.