Strona:PL Wacław Potocki-Wojna chocimska 445.jpeg

Ta strona została przepisana.

Będziecie uroczyste święto miéć we czwartek.
Słucham, zkąd się w ten tydzień nowe święto zjawi,
Minęły, co miały być. — Sol in Canero[1] prawi,
Przeczytawszy czerwonym w minucyach drukiem.
Ztąd znać, że po łacinie wielkim był nieukiem.
Śmieję się. Taką rzeczą — rzekę — jeśli się to
Ostoi, przybędzie nam w każdy miesiąc święto.

Na książkę „Gościniec do nieba“.

Mijając sklep, gdzie księgi przedawają różne,
Wstąpię i każę sobie pokazać nabożne.
Dosyć się żyło ziemi, niebu też potrzeba;
Aż mi drukarz podaje „Gościniec do nieba“.
Sam mnie odraża tytył, wyjmę rękę z mieszka,
Nie gościniec, ciasna tam wiedzie — rzekę — ścieżka,
We wszem-li się świętemu pismu wierzyć godzi;
Grzeszy śmiertelnie, grzeszy, kto tak ludzi zwodzi.

Z panem sprawa.

Przyjdę do IMci po dług mój za ziarno,
Aż ów wyjrzawszy oknem: będzie tam dziś parno:
Srogie sucha, ustały na rzekach przewozy.
Nie masz dziwu, były też — rzekę — zimne mrozy.
I znowu mu się kłaniam uchyliwszy czoła,
On mnie prosi na obiad, teraz do kościoła,
Wymawiam się, że tęskni beze mnie chałupa.
Powieda mi, jako był wczora u biskupa,
I jako mu miał za złe, że nie częściéj bywał
Oo tam kto mówił; a mnie jakoby podszywał.
Czekam tedy obiadu, już godzinę trąbią,
Nim kucharze wydadzą jedno, drugie ziąbią.
Usiędę, to okrzepło, to ze krwią na poły,
Dałbym te za pieczenia pardwy i kwiczoły.
Pytam krajczego, co to? Bekas to, potazie,
Wina dosyć, krzyk, wrzawa, we łbie jak na jazie.
Toż skorom palcem trunku w garle dosiągł usty,
Mknę do gospody zażyć z bigosem kapusty.
Nazajutrz wstanę rano, chcąc uprzedzić gości,
Jedni mówią: śpi, drudzy: nie masz jegomości,
Już to widzę wczorajszy obiad interesem;

  1. Słońce wstąpuje w znak Raka.