Strona:PL Waleria Marrené-Mąż Leonory 042.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

gi i radości, tak jakby dopełniała warunków umowy, do której wcale nie wchodziło serce.
Dnie i tygodnie mijały, nie przynosząc najmniejszej zmiany w naszych stosunkach. Patrzyłem w jej wielkie, jasne, obojętne oczy i piłem z nich żar i ogień; wspierałem głowę na jej marmurowej piersi, marzyłem o jakiemś rajskiem życiu miłości i rozkoszy! a tymczasem chmury na jej czole były coraz posępniejsze, wzrok zdradzał coraz większe znużenie. Ale usta jej milczały uparcie. Prócz potocznych obojętnych rozmów, nie odpowiadała na pytania moje, coraz natarczywsze, coraz namiętniejsze. Jednego tylko nigdy uczynić nie śmiałem pytania: czy mnie kocha. Przeczuwałem odpowiedź, usłyszeć jej nie miałem odwagi. Co ją broniło przeciwko miłości mojej? inne uczucie, czy wyczerpanie serca? Bo czułem, że walczę z jakąś niewidzialną potęgą i walczę daremnie; siły ducha wyczerpywały się we mnie, odbiegała mnie nadzieja, a miłość podniesiona tym niemym oporem stawała się gorączkową, drażliwą, niespokojną. Cierpiałem gdym był od niej daleko, cierpiałem gdym ją trzymał w ramionach. Ta kobieta nigdy prawdziwie nie należała do mnie. Gdzie były jej myśli w chwili gdy usta nasze łączyły się pocałunkiem? gdzie szło to dojmujące spojrzenie? Za jedno słowo miłości, którego nie wymówiła nigdy; byłbym oddał życie i ją samą. Nie miałem prawa się użalać; a jednak nie umiałem milczeć zawsze. Jest logika namiętności silniejsza od wszystkich umów i postanowień czynionych na zimno. Człowiek kochający prawdziwie, musi żądać wzajemności, nie