Strona:PL Waleria Marrene Morzkowska Bożek Miljon.djvu/113

Ta strona została uwierzytelniona.

— Bądź pan człowiekiem; ja przysłany tu jestem przez hrabiego Feliksa.
Pod wzrokiem jego zadrżałem od stóp do głowy; pojąłem, że to co mi miał powiedzieć, straszniejszem było niż wszystko co powiedział dotąd — i wytężyłem siły ducha pod tłocznią cierpienia, by odebrać cios śmiertelny. Chciałem, jak on wyrzekł, pokazać mu się człowiekiem.
— Mów pan — szepnąłem — mów prędko.
— Hrabia żąda byś pan raz na zawsze zrzekł się nazwiska Horeckich, do którego praw udowodnić nie możesz; żąda byś opuścił kraj natychmiast, a w zamian ofiaruje...
— Niekończ pan! — przerwałem. — Straciłem ojca; dzisiaj wiem że nie miałem nigdy rodziny, że pieszczoty któremi mnie otaczano, były kłamstwem i podłością. Ale nazwiska mego ni praw które mieć mogę, nie zrzeknę się nigdy dobrowolnie.
— Na cóż pan liczysz? — spytał z żywością; — czy chcesz zaprzeczyć stryjowi majątku, który obejmuje wbrew sumieniu może, ale zupełnie prawnie, dopóki nie potrafisz pan złożyć dowodów o których mówiłem?
Te słowa zawierały dla mnie jakąś nadzieję.
— Więc sądzisz pan — wyrzekłem — że one znaleźć się mogą?
— Tu nie chodzi o przypuszczenie moje osobiste — odparł krótko.