Strona:PL Waleria Marrene Morzkowska Bożek Miljon.djvu/116

Ta strona została uwierzytelniona.

moralnego przekonania, jakie obadwaj powzięliśmy o tej zbrodni?
Ten co ją spełnił mógł spać spokojnie, mógł chodzić między ludźmi z podniesionem czołem; odkrycie jej zdawało się niepodobnem, ślad wszelki zatarty. Przez proste zniszczenie kilku kart papieru, wymazany zostałem z rzędu żyjących, stawałem się nędzniejszym od syna żebraka, który przynajmniej na ojca swego powołać się może.
— I cóż pan zamierzasz dalej? — spytał prawnik po długiej przewie, rzucając mi obojętnym głosem to zdawkowe pytanie, jakby szukając sposobu wycofania się zręcznie od własnego współczucia.
Co? — ja nie wiedziałem wcale, czułem tylko że pod tym dachem chwili jednej zostać mi nie wolno; ale odpowiedzi wyraźnej dać nie mogłem, nie miałem jej w sobie.
Prawnik nie nalegał; czuł może iżby mu wypadało doradzić coś, zająć się losem i kierunkiem moim. On, który mienił się przyjacielem ojca mojego i szczycił jego zaufaniem, zapewne nie chciał brać na głowę tego ciężaru, ani zjednywać sobie tym sposobem nienawiści hrabiego Feliksa. Ja wdzięczny mu byłem, że przynajmniej nie powtarzał mi już o ofiarach jego, nie namawiał do ich przyjęcia.
Odchodząc ścisnął mi rękę, i rzekł z pewnem wahaniem się.