Strona:PL Waleria Marrene Morzkowska Bożek Miljon.djvu/131

Ta strona została uwierzytelniona.

rych nic rozdzielić nie może, jej lekceważenie dla różnicy majątku, wieku, położenia — wówczas gdy te wszystkie warunki leżały po mojej stronie. Ale zbyt dumnym byłem na to; a potem, czemże są słowa, z których woń serdeczna uleci; czem miłość, gdy gardzić trzeba istotą ukochaną?
Hrabianka odeszła w milczeniu, a ja padłem na ławkę pół martwy; teraz na prawdę byłem nieszczęśliwy. Jak świat ten wielki i szeroki, nie miałem na nim nikogo i nic — nic wcale.
Jakie odtąd było życie moje? — Bóg widział. Długi czas upłynął, zanim wychowany w puchowej atmosferze zbytku, zdołałem nauczyć się tych powszednich prawd, które znają wszyscy. Rzeczywistość była dla mnie nowością straszną. Ręce moje pieszczone niezdolne były do pracy, jak prawdziwe ręce patrycjusza. Wychowany starannie, umiałem wprawdzie wiele rzeczy pozornie, ale wśród nich ani jednej takiej, któraby się spożytkować dała na chleb powszedni. Za dni szczęścia lubiłem naukę, bawiłem się nią często, i tysiące luźnych wiadomości krzyżowało się w głowie mojej; ale z tego wszystkiego nie umiałem wysnuć syntezy żadnej. Instynkta moje były szlachetne; ale dopóki one nie wytrzymały rzeczywistej próby, były to instynkta tylko — i nic więcej. Słowem, byłem w całem znaczeniu tego wyrazu jedną z tych bezużytecznych a kosztownych istot, niedoszłych do samopoznania siebie,