Strona:PL Waleria Marrene Morzkowska Bożek Miljon.djvu/145

Ta strona została uwierzytelniona.

Te słowa, głos jakim wymówione były, przerwały śmiech Horeckiego; były one zuchwałe, ale on je za takie wziąć nie chciał.
— Widzę — wyrzekł wracając do zwyczajnego ironicznego tonu — widzę żeś z korzyścią przeczytał „Nędzników“, „Człowieka śmiechu“, i zapamiętał wcale piękne tyrady. Ale to wszystko ślicznie wygląda na papierze; w rzeczywistości zaś trochę inaczej. Powiedz mi więc odrazu, jakiego posagu żądasz dla twojej córki, a porozumiemy się łatwo.
Ciarkowski, wierny swojej roli, wstrząsnął tylko głową.
— Cóż u djabła — zawołał zniecierpliwiony Horecki; przecież nie myślisz by mój syn mógł się ożenić z Andzią.
I spojrzał na kamerdynera, który słuchał tych słów w milczeniu, ale bez najmniejszej oznaki zdziwienia; owszem, zdawał się czekać na nie, bo podchwycił wlepiając w hrabiego swoje lisie oczy.
— A jednak, to jedyny sposób wynagrodzenia takiego postępku; tak mówił mi nawet pan Kiljan, którego widziałem dziś rano.
Nie było w tem słowa prawdy, a jednak taktyka kamerdynera okazała się doskonałą. Na imie synowca rzucone mu tak nagle choć niby z niechcenia, hrabia pobladł, ręce jego zadrżały; kose oczy zwrócił na Ciarkowskiego, który śledził z boku sprawione wrażenie, mierząc niem potęgę swoją.