Strona:PL Waleria Marrene Morzkowska Bożek Miljon.djvu/154

Ta strona została uwierzytelniona.

I ten wyjazd ułożony tak pospiesznie, który tak hojnie miał być opłaconym przez hrabiego, odłożonym być musiał do nieokreślonego czasu. Daremne były perswazje, gniew i wyrzuty Ciarkowskiego. Andzia zwyciężona cierpieniem i łzami padła bez zmysłów na kanapę, a otrzeźwiona staraniem starej Małgorzaty, zemdlała znowu. Nazajutrz wywiązała się gwałtowna gorączka — wezwano doktora. Andzia była chorą niebezpiecznie.


∗             ∗

Tegoż samego dnia zrana, skromny orszak weselny wchodził do katedralnego kościoła. Kiljan prowadził do ołtarza narzeczonę swoją. Przy obrzędzie nie było ni świetnego grona krewnych i przyjaciół, ni potoków światła, ni mów napuszonych; ale gdy dwoje tych ludzi podało sobie rękę na wieczną przysięgę, z ich oczów jaśniejących miłością, wiarą i nadzieją — strzeliły tak czyste blaski, że posępna atmosfera kościoła zdawała się rozpromienioną światłem ich duchów, rozgrzana ich ciepłem serdecznem. Oboje byli w całym rozkwicie życia, oboje piękni duchem zarówno jak ciałem; oboje zahartowani bolem, wyrobieni sieroctwem i nieszczęściem, patrzyli w przyszłość nie jak bezświadome dzieci, nie jak istoty zagłuszające bezmyślnem weselem twardą rzeczywistość, ale jako ludzie co