Strona:PL Waleria Marrene Morzkowska Bożek Miljon.djvu/178

Ta strona została uwierzytelniona.

Pokojówka wnosząca światło znalazła ją nieprzytomną, z wzrokiem błędnym; na ustach jej plątały się bezładne słowa, zdradzające stan gorączkowy. Posłano jednocześnie po doktora i po hrabinę. Trzeba przyznać, że ta wzorowa kobieta przyjęła wiadomość o nagłej chorobie córki z bardzo mięszanem uczuciem; przynajmniej światowy punkt honoru był ocalonym. Wymawiając spóźnienie swoje słabością córki, popełniła tylko maleńki anachronizm, którego nikt podejrzywać nie myślał; choroba, prawdziwa choroba z doktorem i apteką, przychodziła teraz w samą porę. Zapewne hrabina kochała córkę swoją; jednak pożegnawszy rodzinę księżniczki, wsiadała do karety z miną smutnie tryumfującą, jaką mają zwykle prorocy nieszczęścia, gdy się ich przepowiednie sprawdzają.
Ale nateraz los okazał się nazbyt łaskawym w tym względzie. Hrabina spodziewała się lekkiej migreny co najwięcej, a tu wywiązała się choroba gwałtowna, długa i niebezpieczna. Amelja w strasznym tyfusie leżała pomiędzy życiem a śmiercią. Widocznie ta córka była dla Horeckich dzieckiem nieszczęścia, bo choroba jej spowodowała zwłokę w małżeństwie Wilhelma, na którą ojciec i syn wściekali się pocichu. Ale prawa konwenansowe nie pozwalały na ślub brata w czasie śmiertelnej choroby siostry; trzeba więc było na pozór przynajmniej znosić tę przeciwność cierpliwie.