Strona:PL Waleria Marrene Morzkowska Bożek Miljon.djvu/192

Ta strona została uwierzytelniona.

W cichym zachwycie uklękła przy mężu, objęła głowę jego zmęczoną, i przyciskając usta do gorącego czoła, szeptała mu bezładne wyrazy miłości, wiary, ufności, aż póki nie spędziła z niego chmury niepokoju.
Nie omylił się Kiljan w przypuszczeniach swoich; niemoc jego była długą bardzo, i tem bardziej dojmującą, że myśl jego pozostała jasną. On nie miał nawet tych chwil moralnego wytchnienia, jakie pozostawia choroba odbierająca przytomność razem z siłą; wiedział, czuł, i obrachowywał wszystko.
Szczupły zasób pieniężny jaki posiadali, zmniejszał się z dniem każdym. Kiljan patrzył na żonę wyczerpującą siły by zapracować na zdwojone domowe potrzeby, a rany jego zabliźniały się powoli, niemiłosiernie powoli, jak gdyby wolno mu było o swobodzie i dostatku spokojnie czekać wyleczenia. Zakład w którym pracował został zniszczony, właściciel nie chciał czy nie mógł go dźwignąć, robotnicy rozeszli się po innych fabrykach; słaby węzeł jednoczący ludzi jednego warsztatu, rozerwał się szybko. Z początku towarzysze Kiljana dowiadywali się o zdrowie jego; ale ponieważ stan jego nie przedstawiał niebezpieczeństwa i przeciągał się bardzo, zawsze jednaki — zaniechali jeden po drugim niepotrzebnej troski. Nikt nie zapytał czy głód i nędza nie grozi temu, co tylu z nich wspomógł w nędzy. Skoro pomagał innym, musiał mieć środki po