Strona:PL Waleria Marrene Morzkowska Bożek Miljon.djvu/194

Ta strona została uwierzytelniona.

kszyć boleści drugiego własnem cierpieniem? Wreszcie Kiljan, którego prawa ręka zupełnie prawie wygojoną była, wyciągnął ją do żony, pochwycił jej dłoń, i przycisnął do ust długim, wymownym pocacunkiem.
— Cecyljo — szepnął — odwagi! kilka dni jeszcze odwagi, ja będę znowu w stanie pracować jak dalej.[1]
Spojrzała na niego łagodnie i smutnie, ale przemówić nie miała siły. Dotąd kryła przed nim o ile mogła całą okropność położenia, chcąc dać myśli jego choć pozorny spokój; ale teraz to było nad jej siły.
Kiljan zrozumiał to spojrzenie; zrozumiał więcej niż wszystko ten straszny wyraz zrozpaczenia na wychudłem i zbladłem obliczu żony, i rzucił wkoło ponurym wzrokiem. Tu nie szło już o odwagę, ale o możliwość bytu.
I znowu pomiędzy niemi zapanowało milczenie.
— Czy nie masz nikogo — szepnęła w końcu kobieta głosem tak cichym, iż widać było że ostateczność tylko mogła jej przynieść te słowa na usta; czy nie masz nikogo na świecie coby nam mógł dodomódz?
Kiljan uśmiechnął się smutnie.

— Ty i ja Cecyljo — odparł — stanęliśmy zbyt daleko od ludzi by żądać od nich pomocy; my koniecznie sami sobie wystarczyć musimy. Nie szliśmy

  1. Przypis własny Wikiźródeł Wydaje się, że zamiast jak dalej winno być jak dawniej.