Strona:PL Waleria Marrene Morzkowska Bożek Miljon.djvu/196

Ta strona została uwierzytelniona.

której nie rozweselał w tej chwili ani promień słońca ani płomień ogniska. Pomimo zimno panujące w mieszkaniu, grube krople potu występowały mu na czoło. Chorą rękę miał jeszcze zwieszoną na chustce, i wspierając się na kiju postępował zwolna. Twarz jego wynędzniała, choć naznaczona przedwczesnemi zmarszczkami, nie straciła nic z tej szlachetnej piękności jaką piętnował ją duch wysoki; przeciwnie, wśród nędzy i ucisku jaśniała ona jakby wśród męczeństwa, niezmąconą pogodą i męztwem hardego ducha. Oczy Cecylji utkwione w nim były z niepokojem, trwogą i uwielbieniem. Oparł się o ścianę przez chwilę, jakby chcąc nabrać siły; ona już była przy nim, opasała szyję jego rękami, i usta gorące przycisnęła do jego piersi.
— I gdzież ty chcesz iść — szepnęła.
— Ja nie wiem sam — odparł — ale potrafię znaleść zatrudnienie jakie bądźby ono było, i trochę pieniędzy naprzód. Uwierzą mi przecież że je odrobię. Ale bądź spokojną; dopóki mieć będę iskrę tchnienia, nie dam ci i sobie umrzeć z głodu.
Zaledwie domawiał tych słów, gdy zastukano do drzwi; to nie zdarzyło się już od dni wielu. Cecylja pobiegła je otworzyć, jakby sądząc, że ten co przychodzi tutaj, musi bydź zesłanym przez Opatrzność z pomocą w ostatecznej chwili. Rzeczywiście byłto gość niezwyczajny, prawnik, dawny przyjaciel hrabiego Juljusza, dziś stronnik brata jego; ten