Strona:PL Waleria Marrene Morzkowska Bożek Miljon.djvu/200

Ta strona została uwierzytelniona.

Wypowiedziawszy to jednym tchem, podniósł wzrok na Kiljana. Kiljan spodziewał się tych słów, ale nie odpowiedział nic z razu, a mecenas nie zrozumiał wcale tego milczenia, i ciągnął dalej.
— Zapewne czas ubiegły rozwiał wszelkie nadzieje jakie pan miałeś kiedyś, udowodnienia praw swoich do spadku po hrabi Juljuszu; zapewne przekonawszy się o fałszu domysłów swoich, przyjmiesz pan dzisiaj z wdzięcznością stosunkowo znaczną summę, jaką...
— Przeciwnie — odparł zimno Kiljan — czas utwierdził przekonania moje; a gdyby w myśli mojej pozostała jakabądź wątpliwość co do słuszności praw moich doskonale znanych stryjowi, to obecny krok jego za pośrednictwem pana zniszczyłby je zupełnie.
— Jakto? — zawołał mecenas nagle zbity z toru zarówno słowami jak postawą Kiljana, spoglądając na niego z niedowierzaniem.
— Człowiek taki jak hrabia Horecki — ciągnął dalej ten ostatni — nic nie robi darmo; znasz go pan nadto, by temu zaprzeczyć. Jeśli więc znowu, po tylu latach spokojnego posiadania, żąda odemnie zrzeczenia się praw domyślnych, i ofiaruje mi za to znaczną summę, musi być aż nadto przekonanym o ich słuszności.
Mecenas milczał przez krótką chwilę; widać szukał argumentów na odparcie loiki tego zdania.