Strona:PL Waleria Marrene Morzkowska Bożek Miljon.djvu/224

Ta strona została uwierzytelniona.

snęła się do niego, jak gdyby znowu lękała się go utracić, i chciała go przykuć tutaj objęciem swojem. Wpatrywał się długo w jej piękne rysy, przez które tak wyraźnie przeglądały czyste uczucia i wysokie myśli.
— Najdroższa — wyrzekł — bądź mężną; czyż nie wiesz, że życie to walka ciągła, nieustanna? Naprzód człowiek zdobyć sobie musi byt i miejsce pod słońcem; potem wyjarzmić się z przesądów wszystkich coby mu prostą drogę tamować mogły; dalej iść śmiało ku światłu i prawdzie, nie bacząc na przeszkody, trwogi, pochlebstwa lub nagany; wówczas tylko spełnia swój obowiązek, a całe szczęście nasze wewnętrzne leży w tem poczuciu.
Otarła łzy, podniosła czoło, uspokoiła się pod wpływem tych słów stanowczych, i okazała znów pogodne oblicze, co mu było osłodą i radością życia.
— Byłam dzieckiem Kiljanie — odparła — zapomniałam żeś mnie wtajemniczył w całą przeszłość swoją, żem ci powinna dorównać sercem, myślą i odwagą. A jednak — dodała po chwili — niewiem czemu nie mogę uspokoić się po tych wszystkich niespodzianych wieściach. Zjawienie się Amelji zamąciło mi spokój ducha. Straszno mi gdy patrzę w głąb tego rozdartego serca, gdy spoglądam w życie tej kobiety, zwiędniałej wśród czczości i sieroctwa swego marnego bytu.