Strona:PL Waleria Marrene Morzkowska Bożek Miljon.djvu/225

Ta strona została uwierzytelniona.

Kiljan zamyślił się smutnie.
— Ona jest biedną bardzo, Cecyljo — wyrzekł zwolna. Żałuje tego czego nie posiadła nigdy; skazała na milczenie najszlachetniejsze struny swego ducha, a teraz chodzi w żałobie po samej sobie. Tej żałoby nie zdejmuje się nigdy; czas nawet złagodzić jej nie może.
I to było całe wrażenie, wywołane w Kiljanie zjawieniem się pierwszej kochanki jego młodości; miłość ta przebrzmiała w jego duchu tak zupełnie, że żadne echo przeszłości nie zamąciło obecnej harmonji jego.
Teraz myśl jego znów zwróciła się do realnych warunków życia. Należał on do ludzi, którzy szybko robią postanowienia, a szybciej jeszcze w czyn je wprowadzają. Trzeba mu było naprzód odszukać Ciarkowskiego, który trzymał w ręku koniec tego Gordyjskiego węzła przeszłości. Wprawdzie były kamerdyner zniknął mu był z oczów oddawna; jednakże po owem wieczornem spotkaniu na ulicy, które tak silnie wstrząsnęło wspomnieniami jego, odwiedził raz biedną Andzię. Znał więc dokładnie adres dworku na Marszałkowskiej ulicy. To też zaraz nazajutrz udał się do niego. Teraz lub nigdy trzeba mu było zniweczyć intrygi i podłości, których stał się ofiarą, i odrzeć z ułudnych pozorów dobroczyńcy ludzkości tego człowieka, którego ohydne czyny miljony tylko osłaniały w oczach