Strona:PL Waleria Marrene Morzkowska Bożek Miljon.djvu/228

Ta strona została uwierzytelniona.

Na imię córki, wymówione tak znienacka, Ciarkowski zadrżał od stóp do głowy.
— Umarła — odparł głucho.
Głos jego podobniejszym był do stłumionego ryku niż do ludzkiej mowy. On kochał córkę swoją. Uczucie to pełne było upodlenia i nikczemności, jak serce tego człowieka; a jednak istniało w nim silne, jedyne. Ugodzony w nie, stracił równowagę moralną — cel życia. Szalbierstwo jego, czelność, chciwość nawet, były już tylko nawyknieniem;szedł dalej torem dawnym, jak machina własnym rozpędzona ciężarem. Pozbawiony jedynego dodatniego uczucia jakie posiadał, zarówno nienawidził teraz wszystkich i wszystko; ale nawet nienawiść ta była ślepą i bez kierunku, nie miała prawie ludzkiej cechy.
— Umarła — powtórzył smutnie Kiljan, zapominający w tej chwili krzywd doznanych i złej woli tego człowieka, a myśląc jedynie o bolu i sieroctwie jego. Umarła! tak młoda, tak pełna życia!
Ale żal Ciarkowskiego nie był z tych, które się łagodzą współczuciem. Śmierć córki, w przekonaniu jego ciążyła na społeczeństwie całem, na każdej istocie ludzkiej którą widział. Ta zwichnięta natura niezdolną była oddzielić niewinnych od winowajcy. Dla tego patrzał na Kiljana z rodzajem okrucieństwa. Blade źrenice jego zachodziły krwią,