Strona:PL Waleria Marrene Morzkowska Bożek Miljon.djvu/231

Ta strona została uwierzytelniona.

dzi jak marne robaki po drodze swojej. Tem lepiej, tem lepiej! grom będzie straszliwszy, im mniej spodziewany.
Kiljan spoglądał na niego nie rozumiejąc dokładnie tego steku brudnych uczuć i myśli; czuł jednak poza nieładem słów Ciarkowskiego, jakiś moralny kryzys i przechylenie się tego przewrotnego umysłu. Jednak to wszystko razem było mu tak wstrętne, że milczał, nie mogąc zdobyć się na odwagę wyzyskania go dla siebie.
Ale Ciarkowski nie potrzebował zachęty by mówić dalej. W innej chwili sam wstyd w obec człowieka, któremu za dobrodziejstwa ojca odpłacił zdradą, byłby mu zamknął usta. Spojrzawszy na czyste czoło Kiljana, byłby się zawahał wyznać spełnioną zbrodnię: wreszcie lękałby się może słusznego gniewu jego. Teraz jednak on nie patrzył na nic, tylko w obrazy myśli swojej, i szedł dalej uniesiony prądem własnych uczuć, niebaczny na drugich równie jak na samego siebie.
— To nieprawda — zawołał — on nie ożeni się nigdy; dopóki ja żyję, potrafię stanąć mu na drodze.
I płowe źrenice zwrócił na Kiljana, z rodzajem tryumfu szukającego podziału; ale spotkał wzrok jego jasny i spokojny.
— Tak jest — wyrzekł młody człowiek trzymając go pod potęgą swego wejrzenia — ty Ciarkowski możesz to uczynić; możesz stanąć w poprzek drogi je-