Strona:PL Waleria Marrene Morzkowska Bożek Miljon.djvu/24

Ta strona została uwierzytelniona.

poraz dziesiąty. Daremnie brała się do wszystkich zajęć, daremnie wykonywała pracę jak najsumienniej, przestając na najmniejszej płacy; zawsze robotę dawano jej jak z łaski, i odbierano po dniach kilku; a tymczasem nędza zaglądała już do biednej izdebki.
Stróż spoglądał na nią z pod oka, a wzrok jego nie wzbudzał zaufania; ale Cecylja nie zważała na to. Przygnębiona tym ostatnim ciosem, który skazywał ją na bezczynność, blada, z zaciśniętemi rękami, stała na środku pokoju.
— Panienko — odezwał się w końcu Franciszek niepewnym głosem, jakby nie śmiał skończyć zaczętej mowy; panienko, wczoraj minął pierwszy.
— Pierwszy — powtórzyła Cecylja, w której to słowo nie budziło snać żadnej myśli.
— Tak jest, należy się już pięćdziesiąt złotych za komorne; gospodarz czekać dłużej nie chce.
Cecylja zarumieniła się gwałtownie. Pieniędzy tych nie miała; trzeba było wybrać coś z ubogich sprzętów, z niezbędnych rzeczy, przedać coś lub zastawić — a ona nie wiedziała nawet jak to uczynić. Trzeba jej było uczyć się schodzić jeden po drugim na wszystkie szczeble nędzy, i przywyknąć do tych cochwilnych poniżeń towarzyszących nędzy.
— Za chwilę — rzekła nie podnosząc oczu na Franciszka, — za chwilę wyjdę i przyniosę wam pięniądze.
Stróż zawahał się chwilę spoglądając z ukosa, nie rad widocznie z siebie i z drugich, i wyszedł ma-