Strona:PL Waleria Marrene Morzkowska Bożek Miljon.djvu/244

Ta strona została uwierzytelniona.

— Wszystko stracone — wyrzekł urywanym głosem: — znam go, on nie wystąpił do walki bez dowodów.
— Zkądże je mieć może — pytał Wilhelm, który z energją rozpaczy bronił się od tego przekonania do ostatka — skoro oryginały i kopje przepadły? Bo wszakżeż zniszczyłeś je ojcze? — pytał wpatrując się z trwogą i wyrzutem w pobladłą twarz jego.
— Zniszczyłem je — odparł głucho zapytany — duplikaty gdzieś istnieć musiały.
— Przekleństwo! — wycedził Wilhelm przez zaciśnięte zęby — trzeba było dom wywrócić a wyszukać je koniecznie.
— Czyż wiedziałem o nich!
— Czemuż mnie nie powierzyłeś tej całej sprawy ojcze! ja nie byłbym pozwolił na to co się stało.
Na te słowa stary hrabia spojrzał na syna z nieujętym wyrazem pogardy i szyderstwa. W tej chwili nie szukał w nim współczucia ani pociechy, nie rachował na pomoc żadną z jego strony; ale chociaż pokonany, czuł wyższość swoją nad tym butnym szermierzem, który nie doznawszy nigdy żadnej trudności, o niczem nie wątpił. I szybko myśl jego przebiegła wątek wypadków. On także szukał w czem się przerachował, w czem uchybił, skoro gmach pracy całego życia runął mu nagle pod nogi. I wówczas stanął mu w pamięci exkamerdyner brata, ostatnia scena jaką z nim przechodził, i od któ-