Strona:PL Waleria Marrene Morzkowska Bożek Miljon.djvu/258

Ta strona została uwierzytelniona.

Po tem słowie czekał czas jakiś; ale nie odbierając żadnej odpowiedzi, zmuszonym był powtórzyć „Kiljanie,“ teraz już z prawdziwą, nieokreśloną obawą.
Młody człowiek stał w obec hrabiego, bez głosu i ruchu, blady oburzeniem, jak posąg na straży domu swojego.
— Kiljanie — wyrzekł po trzeci raz Feliks Horecki rzeczywiście drżącym głosem, — nie chciałeś zobaczyć się ze mną, musiałem cię aż tutaj szukać.
Kiljan próbował uśmiechnąć się, ale nie mógł: rysy jego zachowały sztywną surowość. Cierpiał prawdziwie, raził go widok tej bezczelnej nikczemności. Stryj był mu równie wstrętnym, jak mowa jego fałszywa. Widocznie chciał on wspominać przeszłość, której Kiljan tykać nie miał ochoty; hrabia Feliks samą obecnością swoją wyzywał na usta synowca gorzkie prawdy, których ten nie mógł wymawiać obojętnie, dlatego odparł zwolna.
— Widzenie się to jest zupełnie daremne; słowa stały się próżnemi odkąd przemawiają fakta. Słowa zmienić ich nie potrafią.
— Czemuż poznałem je tak późno — pochwycił hrabia niezrażony lodowatem obejściem się Kiljana; czemuż nie udałeś się wprost do mnie? Gdybym był wiedział że jesteś rzeczywiście prawym synem brata mojego...