Strona:PL Waleria Marrene Morzkowska Bożek Miljon.djvu/263

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ale cóż zyskasz — zawołał w końcu — na rozgłosie nadanym tak smutnie nazwisku Horeckich?
— Co? — zapytał Kiljan, postępując krok naprzód i mierząc stryja gorejącemi oczami; — jakto? dotąd nie zrozumiałeś mnie panie hrabio? Chcę zedrzeć jawnie maskę obłudy, którą przywdziałeś; bo występuję w imieniu prawdy przeciwko zbrodni, w imieniu wszystkich pokrzywdzonych i uciskanych przeciw krzywdzicielom. Nie chodzi mi o same miljony, które przywłaszczyłeś sobie, a które w ręku twojem stały się narzędziem zguby i zepsucia; ja chcę, by siwa głowa twoja schyliła się pod brzemieniem pogardy na którą zasłużyłeś, by czoło twoje bezwstydne poczuło piętno hańby! I dla tego wyjawię czyny twoje, dowiodę żeś nie wątpił na chwilę o prawach moich, postawię ci na oczy wspólnika zbrodni, którego milczenie okupywałeś złotem! a uczynię to nie przez nienawiść i zemstę żadną, ale bez uniesienia, bez gniewu, w imię tego najwyższego słowa na ziemi i niebie, które obowiązuje Boga samego — w imię Sprawiedliwości.
I gdy to mówił, głos jego metaliczny, tłumiony dotąd wewnętrznym płomieniem, rozbrzmiewał w uszach hrabiego jak trąba archanioła oznajmująca sąd ostateczny. Teraz zrozumiał co czas i nieszczęście zrobiło z tego człowieka, którego pamiętał rozpieszczonem dzieckiem; pojął, że wszystkie usiłowania jego daremnemi były, a zguba jego nieu-