Strona:PL Waleria Marrene Morzkowska Bożek Miljon.djvu/269

Ta strona została uwierzytelniona.

Wilhelm patrzył na niego przez chwilę pytającem okiem...
— Rozumiem — wyrzekł uderzając się w czoło — ten pożar.
Snać syn i ojciec jednako śledzili wroga swego, i nie zmawiając się, spotykali się w jednakich zamiarach.
— Tak, ten pożar — powtórzył hrabia Feliks znacząco; wszystko było ułożone... Teraz gotów jestem pomyśleć, że tym człowiekiem opiekuje się opatrzność.
— Doprawdy tego tylko brakowało — zawołał Wilhelm szyderczo — widzę że niedługo ojciec będzie jak stara kobieta wierzył w prognostyki! Ale te wszystkie zgrzybiałe pojęcia nie zatrzymają moich działań; trzeba mi było oddawna wziąć kierunek całej tej sprawy, i nie spuszczać się na tę zdzieciniałą rękę, która cofa się przed każdą trudnością.
I nie czekając odpowiedzi, nie oglądając się nawet, Wilhelm zapomniawszy w tej chwili starannego wychowania i wykwintnych nawyknień, wyszedł trzasnąwszy drzwiami. Stary hrabia patrzył za nim przez chwlę szklanemi oczami i westchnął, a to westchnienie starca tak było ciężkie i boleśne, jak jęk konania. Śmiertelna bladość wystąpiła mu na twarz, czoło okrył pot zimny. Chciał powstać — nie mógł, chciał sięgnął po dzwonek — ręka odmó-