Strona:PL Waleria Marrene Morzkowska Bożek Miljon.djvu/48

Ta strona została uwierzytelniona.

Salon hrabiny przedstawiał obraz godny pędzla Mierisa lub Velasqueza — tyle tam było świetnych barw, lśniących materij, misternie ułożonych włosów i pięknych twarzy.
Gwar miejski konał tutaj; wysokie pokoje ustrojone kwiatami nie przypominały niczem dusznych mieszkań Warszawy, rzeźwiły chłodem i wonią wiosenną. Wielkie balkonowe okna otwarte na ogród, przepuszczały do pokoju światło złagodzone ciężkiemi draperjami firanek a w tym półcieniu; migotały szeleszczące jedwabie, któremi ustrojone były szlachetne pracownice. Na stołach z mozajki, na lakowych konsolach obok Etruskich wazonów i Sewrskich kandelabrów, rozłożone były grube płótna i wełniaki, odbijając dziwnie od kosztownych sprzętów, od białych paluszków i wytwornych postaci tych co je trzymały w ręku.
Hrabina Marja Horecka, jako gospodyni domu, rozdawała robotę z nieporównanym, sobie tylko właściwym wdziękiem — bo umiała władać swemi ruchami, głosem, spojrzeniem, z mistrzostwem które nawet jej towarzyskie koło admirowało i próżno starało się naśladować. Wzruszenie jej ramion, równało się wyrokowi zaguby. Biada człowiekowi który je ściągnął na siebie. Skinienie jej ręki wymazywało z rzędu żyjących; uśmiech otwierał na oścież podwoje łaski; spojrzenie wzniesione, było całym poematem, skargą, oburzeniem i zgrozą pobo-