Strona:PL Waleria Marrene Morzkowska Bożek Miljon.djvu/54

Ta strona została uwierzytelniona.

podrażnienie matki, milkła na chwilę; ale za pierwszą sposobnością znowu wybuchała, jak gdyby i ona także miała do spełnienia opatrznościową missję dokuczania drugim, a temu szlachetnemu powołaniu przeniewierzyć się nie chciała. Raziła ją każda młodość, każdy spokój, każde wesele, tak jak puszczyka razi światło dzienne; pracowała by je gasić w koło siebie jawnie i skrycie, myślą, wolą i uczynkiem, z wytrwałością godną lepszej sprawy — mszcząc się na społeczeństwie całem za jakieś skryte bole i zawody.
Teraz hrabianka otoczona młodszem pokoleniem towarzystwa, szyła jakiś czepeczek, i za każdym ściegiem wpychała igłę z takim wyrazem, jakby nieszczęśliwy kawałek płótna był jej śmiertelnym wrogiem.
Hrabina patrzyła na nią zdaleka z pewnym niepokojem; widocznie zły humor Amelji był wyrazistszym niż zwykle — a matka wiedziała z doświadczenia, że w podobnych razach nie było dla niej nic świętego.
Pomiędzy gruppami pracownic toczyły się rozmaite rozmowy.
— A propos comtesse — mówiła jedna z nich do hrabiny Marji — nie widzę już od dawna tej ładnej guwernantki; coż się z nią stało?
— Ah! ne m’en parlez pas — odparła zagadniona, ze skinieniem ręki podobnem do całej pogrzebowej