Strona:PL Waleria Marrene Morzkowska Bożek Miljon.djvu/60

Ta strona została uwierzytelniona.

W tych słowach była nadzieja, którą się hrabia chciał łudzić. Wilhelm wzruszył ramionami.
— Mówiłem z nim — wycedził przez zęby.
— Gdzie, jak, kiedy, co on ci mówił? — pytał ojciec urywanym głosem.
Syn jednak nie miał ochoty wdawać się w zbytnie szczegóły, dla tego odparł po chwili milczenia.
— Trzeba raz koniecznie coś stanowczego przedsięwziąć.
— Co? — spytał powolnie hrabia podnosząc głowę. I fałszywe wejrzenie jego spotkało się z okiem Wilhelma. Syn i ojciec jednocześnie spuścili oczy, jak gdyby przelękli się wzajem tego co w nich wyczytali.
Nastało długie milczenie — ci ludzie nadto dobrze się rozumieli. Hrabia pierwszy przemówił.
— Nie mam powodu go się lękać.
Może tem słowem chciał przekonać syna, a może wmówić w samego siebie spokojność, której nie miał.
— Nie chciałbym — wyrzekł Wilhelm — by teraz wznowiono mowy o naszych familijnych sprawach; to mogłoby utrudnić małżeństwo moje.
Ojciec uśmiechnął się pogardliwie.
— Alboż świat pamięta tak długo tych co z jego widowni zniknęli? kto go dziś pozna?
Hrabia miał słuszność, a jednak słowa jego pełne ludzkiej mądrości nie przekonały Wilhelma, któ-